Rzut okiem na Ancud, w sumie mozna sobie odpuscic. Ruiny twierdzy, a wlasciwie pozostalosci jednego muru i armaty. Przy Plaza de Armas nawet nie stoi zaden drewninany kosciol, marketu juz nie szukalam. Dobrze ze ancud lezalo na drodze powrotnej, a nie bylo celem samym w sobie.
Przeprawa promem i rzut beretem do Puerto Montt, zwanego rowniez Muerto (!) Montt. Niemiecka kolonia z barem "Dresden" i " Klubem Niemieckim" w centrum. Poza tym kolejne miasto' ktore samo w sobie nie ma nic do zaoferowania- spore, ruchliwe, brudnawe- poza tym, ze jest brama do krainy jezior- Los Lagos.
A pierwsza miejscowoscia na chilijskich mazurach jest Puerto Varas, czyli takie miejscowe Zakopane. Ladne, dobrze rozwiniete centrum turystyczne, oferujace wszystko, czego dusza w kategorii sporty wodne i gorskie sobie zamarzy. Polozone nad jeziorem Llanquihue, miedzy dwoma wulkanami: Osorno i Calbuco, prezentuje sie bardzo atrakcyjnie i dynamicznie.
Jutro rafting- na szczescie przy temperaturze wody 18 stopni, organizator zapewnia pianki!