Dzien odmiany. Dzisiaj nie biegalam, nie spacerowalam, dzisiaj sie wozilam szlakiem kosciolow Chicloe. Cala wyspa jest jak jeden wielki skansen, wiekszosc domow jest drewniana, rowniez te budowone aktualnie, ale wygladaja zupelnine inaczej niz te w patagonii. Sa wieksze i bardziej roznorodne architektonicznie i maja jeszcze bardziej wsciekle kolory.Tu kolumny, balkony i wierzyczki sa wrecz obowiazkowe. Wiele z tych domow jest starych i w "historycznym "stanie, ale otoczone pieknymi, mimo ze czesto bardzo dzikimi, ogrodami wygladaja uroczo.
Miejsce w ktorym mieszkam, to uliczka nad woda, przy ktorej wszystkie domy stoja na palach- bardzo malownicze. Podobno zaczelo sie od wyremontowania jednego, za nim powstaly kolejne i tak powstala hotelowa uliczka zmieniajaca oblicze tej czesci miasta.
W Centrum Castro, czyli stolicy, stoi imponujacy drewniany kosciol, najwiekszy z kilkunastu/ dziesieciu na archipelagu. Kiedys byl podobno fioletowy, obecnie jest zolty, ale tez piekny. W czasie dzisiejszej przejazdzki widzialam conajmniej 10 swiatyn, wszystkie drewniane, wybudowane na podobnym planie, tylko adekwatnie do miejsca w ktorym staly, roznily sie wielkoscia. Wnetrza sa bardzo surowe, podlogi skrzypia, a przez szpary w chlodne dni wpada wiatr.
A'propos wiatru, wrocilam do strefy cieplej pogody, tak przynajmniej sadzilam. Przy 20 stopniach, bezchmurnym niebie i braku wiatru wydawalo mi sie, ze lato rozkwita. Jakie bylo moje zdziwienie, kiedy zobaczylam ze w pokoju ogrzewanie bylo wlaczone na full, a obsluga biegala w puchowkach. Ale sie na tej ziemi ognistej uodpornilam! No i wiatru mi brak!
Architektura wyspy jest jej znakiem rozpoznawczym, ale atmosfera tu panujaca, ludzie- tacy z innej epoki, '' wiejscy'' - w bardzo pozytywnym tego slowa znaczeniu- sa jej najwiekszym atutem.
Jedzenie chilijskie u francuzow- godne polecenia.