Dzien w miescie. Myslalam, ze bedzie nudno, a tu calkiem milo zlecial. Najpierw organizacja wyjazdu na pingwiny, niby wszedzie wszyscy sie oglaszaja, ale jak przychodzi co do czego, to sa dwie firmy, ktore kreca calym interesem. Jutro o 10- wyplywamy na pingwiny i lwy morskie.
Punta arenas ma wicej do zaoferowania niz mogloby sie wydawac, poza parterowymi domkami, jak w puerto natales, sporo tu starych eleganckich willi z poczatku ubieglego wieku, lub troche starszych. Jedna z szanowanych zamoznych rodzin udostepnila miastu swoj dom jako muzeum z calym, oryginalnym wyposazeniem- respekt, prawie jak w paryzu, kto by sie spodziewal!
Jest tez kilka restauracji i przyjemnych knajpek dla nieco bardziej wymagajacych gosci. Zadziwia tez oferta hotelowa i galeriowa. Niby koniec swiata, zadupie totalne, a ludziom podobno zyje sie tu nienajgorzej. Gospodarka kwitnie, kasa sie zgadza, humor dopisuje, wielkie statki turystyczne regularnie cumuja.
Jedna z atrakcji miasta jest cmentarz z zabytkowymi grobami o zadziwiajacych rozmiarach. Ogladajac je i analizujac wygrawerowane nazwiska uklada sie calkiem ciekawa historia tego miejsca. Glownie mieszanka hiszpanskich i balkanskich nazwisk, czasem trafi sie jakis niemiec lub brytyjczyk.
Na koncu miasta jest centrum handlowe w strefie bezclowej. Tlumy ludzi, masa nieciekawych towarow, moze opcja na deszczowe dni. Na szczesie, na pogode nie moge marudzic- jest wyjatkowo sprzyjajaca- co prawda zmienia sie w takcie 5 minutowym, ale nie pada, wiatr nie oderwal mi jeszcze glowy, a od czasu do czasu przebija sie nawet slonce.