Dzisiaj jest dzien ach i ech i wow!!! Co za kolory i co za widoki. Wstaje tu z kurami i z kurami opuszczam kurnik. Potem pedze przez most po rower- dzisiaj seledynowy, mimo ze chcialam rozowy- niewazne i tak bez przerzutek..
Arashiyama bambushain- po prostu genialne. Na polnocnym wschodzie kyoto, dobrych kilka kilometrow od gion znajduje sie malutki las bambusowy. magiczny, bylby jeszcze magiczniejszy gdyby nie te miliony, ktore dzisiaj jeszcze nie pracowaly, bo ciagle maja wolne - to z powodu tych wisni, co zczerwienialy i liscie im jeszcze nie opadly. Ale las piekny, a wokol dziesiatki swiatyn, jedna piekniejsza od drugiej, a wszystkie odalone od siebie o rzut beretem. I jak czlowiek zbiera sie w sobie zeby jechac i zwiedzac kolejny obiekt, nieco odalony- to znowu sie na jakas nadziewa i musi zejsc z roweru, rower zaparkowac, zablokowac, wyciagnac aparat i pstrykac te zdjecia- az sie ciesze na mysl jakie beda ladne. Nie ze talent, ale ta przyroda, te kolory! Z lasu bambusowego poszlam do normalenego, przed ktorym 2 muzykow gralo repertuar klasyczny, bardzo pasujacy do krajobrazu i pogody. Az sie nastrojowo zrobilo. Potem trafilam do domu gwiazdy filmow kungfu- oczywiscie z milionem japonczykow. Trzeba przyznac, ze gwiazdor mial gust, albo wiedzial jakich projektantow zatrudnic. Po tej przechadzce utwierdzilam sie w przekonaniu, ze chcialabym japonskiego ogrodnika! Po spacerze po wlosciach Okochi Denjiro (!!!) Odwiedzajacy otrzymuja poczestunek w postaci herbaty i ciastka. Ciastko bylo- interesujace- z zewnatrz biale, w srodku zielone, mialo blizej nieokreslona konsystencje ale smakowalo dobrze, choc nie potrafie powiedzic jak.. Herbata wygladala jak wywar z glonow i tak tez smakowala. .
Tu poraz kolejny juz zobaczylam ludzkie riksze- tj jak w kalkucie, ciagniete przez ludzi, bez roweru bez motoru..straszny widok, mimo ze goscie w nich bardzo eleganccy.brr.
Kolejnym celem byla swiatynia kinkaku-ji. Tu sie musialam troche napedalowac, bo na mapie nie bylo napisane, ze jedzie sie pod gorke, a jak juz to zauwazylam, to musialam dalej, bo niby co mialam zrobic z rowerem- seledynowym. Ale bardzo sie to pedalowanie oplacilo, bo po pierwsze przed brama dostalam bilet od jakiegos amerykanina, z komentarzem ze on go tez dostal i zebym czasem cyklu reinkarnacji nie przerywala i podala po uzyciu dalej. Po drugie kiedy juz doatrlam nad jeziorko nad ktorym stoi ta swiatynia wydalam z siebie spontaniczne i przeciagle WOW. Milion japonczykow wokol mnie zrobil to samo. Zlota pagoda na jeziorze w sloncu , otoczona zolto-pomaranczowo-czerwonymi drzewami. WOW!!!
I znowu panny i kawalerowie w kimonach- bardzo to uroczo wyglada. Zaczelam pytac, czy moge ich fotografowac, a co- ja tez robie za malpe vel modelke- jak mnie co chwile uwieczniaja- czasem legalnie, czasem z ukrycia.
Przy wyjsciu ze swiatyni byly stragany z japonskimi przysmakami- degustacja- tak, stala potrawa w menu- nie.
Ostatnim zaplanowanym celem byl palac cesarski, a wlasciwie jego ogrody- rozczarowujace- palac stoi za wielkim murem, a ogrody widzialam tu juz duzo piekniejsze- nie postaral sie ogrodnik palacowy.
Na koniec nieplanowana wizyta w muzeum mangi. To glownie czytelnia - cala masa nie tylko dzieciakow porozkladana w najdziwniejszych miejscach i pozach przegladajaca komiksy. I okruchy informacji plus 2 artystow pokazujacych co i jak.
Musialam jeszcze wpasc na dworzec, zeby zarezerwowac miejsce na pociag na jutro. To miejsce mnie przeraza! Moloch, do przejscia ktorego potrzebna sa specjalne mapki. Zastanawiam sie ile godzin przed wyjazdem powinam przyjsc, zeby zdazyc na pociag.