Plan byl jak zwykle piekny, ale wyszlo inaczej. Promy z bohol byly odwolywane z powodu wysokiej fali i rodzacego sie tajfuna..jedna noc przespalismy w tagbilaran, rano, jakas godzine przed planowanym odjazdem bylismy w porcie, zeby zobaczyc, ze dwa wczesniejsze promy nie odplynel. po ponad czterdziestu minutach zapadla decyzja, ze nasz prom otrzymal zielone swiatlo...chwile pozniej pojawila sie informacja, ze kolejny juz nie poplynie. Zamiast do dumaguete ruszylismy do cebu, ktore pierwotnie probowalismy ominac, bo to miasto zupelnie nam sie nie podoba, ale trudna rada, najwazniejsze zeby sie zblizac do miejsca odlotu. Morze bylo tylko odrobine bardziej wzburzone niz przed kilkoma dniami, kiedy plynelismy w przeciwna strone. W cebu w miare sprawnie zlapalismy autobus do dumaguete i po prawie 5 godzinach, w egipskich ciemnosciach wyladowalismy w miescie, o ktorym mowi sie i pisze tylko dobre rzeczy...
Z autobusu natychmiast przechwycil nas kierowca rikszy i zawiozl do upatrzonego wczesniej w necie gohotelu. To nowa siec hoteli/ moteli na filipinach, ktorej najwiekszym atutem jest swizosc- tj wszystko jest czyste, nieuzywane, jeszcze funkcjonujace. Kierowca umowil sie z nami na nastepny dzien na kurs na lotnisko z ekspresowa wersja zwiedzania miasta z trojcykla. Kolo hotel jest wielki, rowniez nowy mal...wyglada na to, ze filipinczycy podobnie jak polacy kochaja centra handlowe.