Rano czekalo na nas sniadanie i pusciutka, wysprzatana plaza. Pani opiekujaca sie hotelem chciala nam nawet skoro swit uruchomic sprzet do karaoke, ale my spiewamy tylko wieczorami...a potem na naszym rumaku ruszylismy przez wioski i miasteczka bohol. Kazda miescina ma obowiazkowo urzad gminny, kosciol i szkole, a i posterunek policji. Urzad jest zazwyczaj swiezo pomalowany, ma zadbany ogrod i wielki napis. Koscioly sa uroczo stare, az czuc ich hiszpanska historie, co ciekawe one tu naprawde zyja...a policja jak policja, odmachuje mknacym przez miasto turystom. Miedzy kolejnymi valenciami,sevillami i innymi hiszpanskobrzmiacymi miasteczkami rozciagaj sie cudowne, wsciekle zielone pola ryzowe pod szumiacymi palmami. Do tego wiatr we wlosach, slonce nad kaskami i, no moze nie miliony, ale dziesiatki, motorow przed nami.
Deszcz znowu nas dopadl i przez 15 minut zmrozil krew turystom na plazy.