Wlasnie wyladowalismy w clark, poznajac wczesniej "philippine way of flying", nie wiem co wyrazala moja mina, ale wszyscy biali w moim otoczeniu mieli smierc w oczach, a miejscowi pozostawali totalnie cool...juz wiem dlaczego nalezy zapinac pasy podczas ladowania... filipiny przywitaly nas ulewa...co za niespodzianka....zupelnie nieoczekiwana. Juz na lotnisku dowiedzielismy sie, ze droga do manili jest nieprzejezdna, a chwile pozniej w hotelu z cnn, ze manile nawiedzily niespotykane na ta pore ulewy i tajfuny...
Z nadzieja na predkie opuszczenie tych okolic postanowilismy zostac w angeles city, tuz obok lotniska. Tu znajdowala sie kiedys baza amerykanska, pozostaloscia ktorej jest burdelowy charakter miasta...mam wrazenie ze wyladowalismy w samym srodku dzielnicy czerwonych latarni, chociaz trudno cos tu dostrzec w gestej ulewie. Znalezlismy bardzo fajny hotel i ponownie potwierdzilo sie, ze nalezy zawsze pytac o specialne ceny i rabaty, nawet jesli wpadamy do hotel jako przemoczone do ostatniego piorka kury...
Koncze bo musze znalezc jakis atrakcyjny lot na sloneczna wyspe, obojetnie na jaka, byle sucha!!!
To jest miasto upadlych aniolow. Juz dawno nie widzialam takiego tlumu oblesnychbialych facetow i tak bardzo zakochanych w nich mlodziutkich azjatek. I w dodatku ciagle tu pada