nasz nowy kierowca ma niestety zupelnie inny styl jazdy od starego, na szczescie po 3 mijanych wypadkach smiertelnych , troche sie zreflektowal.
michal uczy sie amaric, cala droge studiuje rozmowki i od czasu do czasu rzuca jakas zlota mysl, ktora jego zdaniem pasuje do sytuacji.
wieczorem dojechalismy do Mekele, stolicy tigreiow, skad pochodzi rodzina johanesa. hotel przy glownym placu, bardzo rozsadny strategicznie i calkiem porzadny. w hotelowej restauracji podano mi wino owiniete serwetka, a kelner kazal mi najpierw dokonac degustacji zanim sie na nie zdecyduje.na kolacje szwecki stol z postnym jedzeniem etiopskim- pychotka
po drodze do mekele, tak nam sie nudzilo, ze zaczelysmy z malgoska spiewac, przynajmniej kierowca byl zachwycony.
mekele robi bardzo poukladane wrazenie i wyglada jak miasto. w centrum jest palac, w ktorym pracuje bardzo mily przewodnik, ktory robil nam nielegalne zdjecia.
po przeciagajacych sie w nieskonczonosc przygotowaniach, ktore wzial na siebie johanes ruszylismy w droge. poczatkowo jechalismy przez wioski tigreiow, niezwykle zielone tarasy poprzegradzane pasami kamienistej drogi. bardzo przyjazni ludzie, machali kiedy kolo nich przejezdzalismy. kobiety chodza w dlugich sukienkach ( jak z " domu na prerii") i maja bardzo specyficzne fryzury: wlosy posplatane od czola do polowy glowy w warkoczyki a potem rozpuszczone, wygladaja uroczo. bardzo sie roznia od afarow do ktorych kraju wjechalismy za chwile. o ile u tigreiow, na wysokosciach, bylo chlodnawo, o tyle w momencie, kiedy zaczelismy zjezdzac z gor temperatura skoczyla dramatycznie w gore.
w bareale johabes zabral sie za formalnosci, organizowanie przewodnika, policjanta i pozwolen. my usiedlismy w knajpie na lunch. kiedy w tle leciala afar-TV powoli zaczeli schodzic sie kolejni uczestnicy wyprawy. drugiego kierowce i jego pomocnika poznalismy juz w mekele. naszym lokalnym przewodnikiem zostal ( czyzby samozwanczo?) jakis milutki dziadzius w spodnicy z siwo-ruda broda. mamy tez jednego policjanta w pelnym mundurze i jednego w lachmanach z przerzucona bronia, bardziej wygladajacego na przebieranca niz przedstawiciela sluzb porzadkowych.