OK, wszystko zalatwione, zaraz wyruszamy do Mekele. to pewnie zajmie nam 2 dni, a potem na 5 dni na depresje. mamy zorganizowana grupe, na pustyni dolacza do nas scouci, lokalny przewodnik i kucharz!!! pewnie nie bedzie juz wogole zasiegu ani sieci.
nie dochodza do mnie zadne smsy, ani maile- ale to juz chyba bardziej kwestia braku odpowiedzi.
dzisiaj addis juz nie takie straszne. w porywie turystycznego zapalu poszlysmy nawet do muzeum narodowego zobaczyc lucy, a wlasciwie jej replike. przewodniki pisza, ze to najlepsze muzeum narodowe w tej czesci swiata,...nie chce zwiedzac innych. lucy ogladaly tez dzieciaki z miejscowej szkoly, tak kolo 6-7 lat, znacznie bardziej niz resztkami zainteresowane byly nami. stalysmy jak goscie specjalni i sciskalysmy dlonie wszystkich ( a bylo ich chyba z 50) dzieci. glupia sprawa, ale dwoje z nich szybciutko sie schylilo i cmoknelo mnie w reke- no to naprawde bylo zbedne ( nie chce sluchac komentarzu o bobslejomobilusie).
ok, mam nadzieje ze nasze pozwolenie na wjazd do kraju afarow sa juz gotowe, no i ze dzisiaj nie bedzie padac, a rzeki nie wyleja i mosty beda przejezdne.
siedzimy w piatke w sprawnym landcruiserze, ktory w porownaniu z nasza toyota z poludnia robi wrazenie ostatniego krzyku motoryzacji. nawet klima funkcjonuje, szyby mozna opuszczac elektrycznie ( no ok, 3 z 4).
afarowie, do ktorych teraz jedziemy, traktuja zdobycie jader wroga jak szczegolne trofeum. nasi kompani, szczegolnie michal czuja sie lekko zagrozeni. kierowca, sadzac po glosie, nie ma juz nic do stracenia. pomysl na business: bank spermy przed wjazdem na teren afarow. projekt prowadzony pod haslem : AFAR FAMILY PROJECT!
nowy kierowca jest znacznie bardziej nerwowy niz derb. jedziemy droga wybudowana przez wlochow, to jedyne pozywtywne co zostalo po ich kilkuletniej okupacji. johanes jest niekonczacym sie zrodlem informacji o etiopii.