Happy New Year!!!
mamy 2003 rok!!! jestem o 7 lat mlodsza!!!po kilku godzinach podrozy w blocie i deszczu dotarlismy do Arba Minch. o spaniu w namiocie nie bylo mowy, wiec wyladowalysmy w pokoju hotelu znanej nam juz sieci. nie byl to lokal naszych marzen ale byl suchy i mial w miare wygodne lozka. wieczor swietowalismy w stylu etiopskim w towarzystwie naszego drivera i przewodnika. sama impreza, jak impreza, glosna, rytmiczna muzyka i kupa podskakujacych ludzi. przed lokalami byli nawet selekcjonerzy, malgoska mowi, ze to sie fizjonomisci nazywa. chlopaki obmacywali wszyskich wchodzacych, ale kiedy my przechodzilysmy usuwali sie na bok i podnosili lapki, tak wiec gdybysmy chcialy, moglybysmy wysadzic lokal w powietrze, ale my nie z tych.
musze jeszcze tylko slowko o kelnerach, ktorzy chodza tu w fartuchach polskich magazynierow z czasow prl-u. bardzo to szykownie wyglada, szczegolnie w swietle stoboskopow.
12.09
we´ve got a problem. pada od kilku dni, woda przybrala w rzece i czesc samochodow nie jest w stanie przez nia, tj. jej koryto, bo mostow niet, przejechac. i tak stoimy w afrykanskim korku. wiadomo: nic sie nie dzieje, czas nie leci, zastygnelismy w stanie tropikalnej hibernacji.
pol dnia przygladalysmy sie jak inni przygladaja sie, jak kilku zastanawialo sie, jak naprawic droge. korek jak na B1 po 16:00, a w nim wszyscy: lokersi, turysci, kadra naukowa w drodze na konferencje i masa okolicznej dzieciarni. kierowca tira o wyobrazni nieozywionego krysztalka ( chodzi o kierowce, nie samochod) wpakowal sie w przejazd korytem rzeki. niedosc, ze zniszczyl koryto i samochod to jeszcze zablokowal przejazd. musialy przyjchac 3 wywrotki kamieni i 2 kopary . zanim sie pojawily, jakis narwany amerykanin z niewydolnosci serca ( jak na moje niekardiologiczne oko to NYHA 2 /3) skrzyknal kilku miejscowych i wlasnymi rekami zaczeli przerzucac znalezione glazy.ale w pieciu potrzebowali baaardzo duzo czasu...tu trzeba wspomniec ze ich wyczyny obserwowalo jakis 100 chlopa, ale zaden sie nie ruszyl.
w czasie calej tej afery przygotowalysmy lunch: tunczyka z groszkiem i suchym chlebem. my zjadlysmy, nawet nam smakowalo, driver odmowil konsumpcji.
bo my sie kurcze lubimy bac! ubezpieczenie samochodu jest wazne miedzy 6 rano i wieczorem. zostalam o tym poinformowana juz w trakcie korespondencji mailowej z jacobem. przez ta cholerna ulewe, zniszczona droge i jej naprawe mielismy potworne opoznienie. derb zatrzymal sie w sodo, zaproponowal zebysmy cos zjadly a on tym czasem mial sie doprowadzic do porzadku ( bo po przerzucaniu kamieni caly byl ubadzgany). nawet zapytalysmy czy musimy tu spac, ale on zupelnie wyluzowany powiedzal ze jesli chcemy mozemy jechac dalej. my oczywiscie chcialysmy, bo na 13 w poniedzialek bylysmy juz na obiad umowione zeby wyjazd na depresje organizowac.po karmie i prysznicu pojawil sie driver i poinformowal, ze po rozmowie z szefem sytuacja troche sie zmienila, mozemy jechac do hassein lub spac w sodo, do addis na pewno w nocy nie dojedziemy. wiec my zeby jechac, on ze bedziemy musieli gdzies po drodze spac, my ze no problem bo mamy namiot. wyjezdzajac z knajpy spotkalismy zydow i ich kierowce, ktory dosc nerwowo tlumaczyl swoim podopiecznym ze w nocy za nic nie pojedzie. za sodo zapytalysmy od tak, od niechcenia, dlaczego wlasciwie w nocy nie mozna jezdzic. no i sie zaczelo, ze bandyci, napasdy, kontrabandy, niebezpiecznie, ciemno, wypadki...itp, itd, bardzo kwieciscie i jak na derba niezwykle dlugo. na dworze robilo sie coraz ciemniej, przez szyby naszej toyoty juz nic nie bylo widac.poboczem ciagle szli ludzie, krowy, owce. przy kazdym pojawiajacym sie przed lub za nami samochodzie cisnienie skakalo nam niebezpiecznie. w pewnym momencie jakas ciezarowka najpierw nas wyprzedzila, potrem zwolnila i dala sie wyprzedzic, niby nic sie nie stalo, ale to byl pierwszy moment kiedy naprawde zaczelam/ lismy sie bac.w chwile pozniej pojawil sie przed nami dosc nagle i nieoczekiwanie, prymitywny, ale konkretny szlaban ze znakiem STOP. w pierwszej chwili pomyslalam z nadzieja: ot szlaban kolejowy, ale zaraz przypomnialam sobie, ze w etiopii jest tylko jedna linia kolejowa, i to biegnaca w kierunku harar, a wiec jekies kilkaset kilometrow stad. z ciemnosci wylonili sie jacys faceci. kazdy z nas bal sie inaczej, ale kazdy chyba adekwatnie.jeden z nich odezwal sie do nas,my oczywiscie nic nie powiedzialysmy, derb krotko niewyraznym toenm cos odpowiedzial. nastala cisza, potem pauza...wydawalo siew ze trwa wiecznosc...my ze strachu nie pytalysmy o co chodzi...derb nic nie powiedzial...szlaban sie podniosl, odjechalismy. my odetchnelysmy z ogromna ulga, a driver zaczal z nas drwic, ze mamy jeszcze jakies 170 km, ale jak chcemy to oczywisciew mozemy i do samego addis i przespac sie w namiocie gdzies w drocze. Stop zorganizowala policja,w pogoni za kontrabanda, a te draby byly glinami!!! w pierwszym miescie do jakiego dojachalismy z dzika ochota zameldowalysmy sie w pierwszym hotelu do ktorego nas przywiozl. bez gadania, wymyslania,