derb chcial sie wyspac i przyjechal po nas dopiero o 11, wszyscy juz pojechali tylko my sie wylegiwalysmy. przyszla obsluga w skoracj i sprzatnela kemping, trzeba przyznac sprzatnela dobrze.
caly dzien peka mi glowa, mam wrazenie ze na kazdym wyboju ( a tu na drogach sa tylko wyboje) czuje kazda opone mozgowa z osobna! z lokalnym przewodnikiem bylysmy w wiosce hamerow. od razu przyssaly sie do nas dzieci i nie puszczaly na chwile, powtarzajac jak mantre "photo, photo, photo..."przewodnik zalatwiol nam wizyte w chacie, w ktorej akurat toczyla sie rozmowa o problemach wsi: cos z mostem nie tak, jakies dymy w szkole, jak to w chcacie wiejskiej. w koncu przyszedl tez czas na kawe po hamersku.kawa, czyli jakies straszne pomyje o blizej nieokreslonym kolorze i smaku, podawane w skorupie jakiejs rosliny, wywieraja piorunujace wrazenie. doslownie jak piorun w kubki smakowe...na szczesie nikt nie oczekiwal ze wypijemy tego wiecej niz lyk, cala skorupa moglaby mnie zabic.
domy hamerow zbudowane sa z desek, na kole, pokryte sa liscmi, wyslane wewnatrz skorami.
we wsi, w ktorej bylysmy mieszka okolo 200 osob. faceci pasa zwierzeta, kobiety robia reszte, podobno sa silne i robotne. panowie wygladaja jak gazele, sa dludzy i smukli, i moim zdaniem maja hyperlordoze i hyperkyfoze, malgoska sie burzy, ze czegos takiego nie ma. chodza bardzo dostojnie,wymachuja tymi swoimi dlugimi nogami z nonszalancja neomi.
kazdy lokalny przewodnik wystawia nam prawdziwy rachunek z pieczatkami, wyglada to przekomicznie
popoludniu pojechalismy na targ do damaka. targ byl skromny ale udalo sie kupie pomidorki koktajlowe, w cenie 2,5 E za kg.tymi pomidorkami czestowalysmy miejscowa dzieciarnie.