niemozliwe stalo sie mozliwe.
pierwszy raz podczas tej wyprawy mamy fatalna pogode. leje od samego rana, a moze i od nocy. dobrze , ze mamy taki piekny dom...dlugo nie wysiedzialysmy, poranna przebiezka po miasteczku dostarczyla specyficznych doznan- w kazdej knajpie tlumy angoli siedziacych w ciszy przed ekranami i ogladajacy powtorki z "friendsow". wieczorem nieliczne egzemplarze ktore zdobyly sie w deszcz na drugie ulubione zajecie anglikow w vangvieng- splyw na oponach po mekongu - totalnie pijana sponiewierala sie juz ostatecznie na glownych ulicach. gdyby krolowa matka to widziala. my wyskoczylysmy do jaskin i szybko wrocilysmy- bylo ladnie, ale slisko