drugi dzien w bagan, rownie goracy i swiatynny. na rowerach zjechalysmy to, czego wczoraj nie zobaczylysmy i szybciutko pojechalysmy na lunch do " naszej knajpki". wlasciciele bardzo sie ucieszyli. po nas nadciagneli kolejni biali, tak ze po 30 min wszystkie stoliki byly zajete. interes bardzo dobrze sie krecil, nasze jedzenie pyszne, znowu nie moglysmy wszystkiego zmiescic. a na koniec rodzina poprosila mnie na zaplecze i w podziece za przyniesienie im dobrego szczesia i tylu gosci dali na w prezencie 2 tradycyjne tacki z laki. nie mialam jak odmowic, wiec mamy pamiatki. musze konczyc bo kon czega, zeby nas zawiesc na lotnisko.
do przeczytania z laosu!
Tylko krociutko,
jestesmy juz w rangon. lot ok, pilot machal pasazerom z okienka kiedy szlismy na poklad. bardzo mila obsluga, no i dolecielismy do celu. na miejscu jeden taksiarz probowal nas wkrecic na znacznie wyzsza cene, spuscil z czasem, ale my probowalysmy sie wytargowac na jeszcze nizsza sume, wtedy on nic nie mowiac odwrocil sie na piecie i odszedl. drugi na dzien dobry zaproponowal ralna stawke i od razu powiedzial, ze to uczciwa cena.
w hotelu okazalo sie, ze panuje jakis potworny bajzel. mimo rezerwacji mieli dla nas miesjce tylko w dormitorium, a dla 3 innych osob nic wogole. ostatecznie, cudownym trafem znalazly sie 3 wolne pokoje. hotel z gumy? jak autobusy?