Po atrakcjach dnia poprzedniego, trochę z dusza na ramieniu wystartowaliśmy w drogę do Karakorum, dawnej stolicy. W świetle dnia nagle wszystko wyglądało inaczej, piękniej! Ogromne przestrzenie ciągnące się po horyzont. Niby wszędzie stepy, a co chwila jednak inaczej! Błękitne, czyste niebo, na horyzoncie mgła wisząca nad górami. Stada krów, koni, kóz i baranów. Od czasu do czasu sępy, przy ofiarach wypadków drogowych.
Co jakiś czas pośród achów i echow konieczne były przerwy na szybkie zdjęcia i odwiedzanie przydrożnych stup.
Na miejscu najpierw zorganizowaliśmy nocleg w gerze, bo jak się nauczylismy-jurta- to nazwą radziecką i nieporządana.
I ruszyliśmy w ....miasto...a to bardzo huczne określenie! Do zwiedzenia jest klasztor- jeden z największych i najważniejszych w kraju- i bardzo ładny.
Ger zrobił na nas najpierw bardzo dobre i zachęcające do noclegu wrażenie, ale ze spadająca temperatura powietrza optymizm nam malał!
A ranek przywitał nas 0°C i śniegiem!