Mongolia nie jest łatwa. Po pierwsze jest gigantyczna, po drugie, drogi ktorymi jeździliśmy nie były najlepsze, a były to tu najgłówniejsze odcinki w kraju. Kierowcy trochę ułani i do tego wszędzie zwierzyna, chętna do przechodzenia na drugą stronę, najlepiej gwałtownie! Lada Niva, niby terenowa i do trudnych zadań, ale jednak auto z poprzedniego stulecia. O dziwo jeżdżą nią tylko turyści. Miejscowi przerzucili się na stare i jeszcze starsze Toyoty.
Ulaanbaatar jest znane ze swojej brzydoty, strasznie zanieczyszczonego powietrza i potwornych korków. Mogę tylko potwierdzić!
Po bezroblemowym locie z Seulu, procedurach przejęcia auta i zorganizowaniu pieniędzy ruszyliśmy w Mongolie. I utknęliśmy! Najpierw w korkach, potem w objazdach aż o zmroku po przejechaniu zaledwie 100km od stolicy wyladowalismy w Lun! Lun to dziura w srodku niczego, a konkretnie w 1/3 drogi do naszego pierwszego celu: Karakorum! Wszystko zamkniete, wszystko ciemne, jak sie okazalo od 2 dni nie ma pradu. Weszlismy do czegoś co wyglądało na hotel/ motel i po kilku zawolaniach w ciemność pojawiła się młoda kobieta, świetnie mowiaca po angielsku, która poinformowała nas, że owszem trafiliśmy do motelu, ale w sumie z powodu braku prądu i zaplanowanej podróży na kolejny dzień, nie bardzo chcą nas przyjąć. Musielismy jednak wyglądać mega żałośnie, bo się w koncu ulitowala i dała nam pokój bez światła i wody!