Jak ja sie tej drogi balam. Niby 21 wiek, cywilizowany, rozwiniety kraj, ale Outback jakos budzi niepokoj i respekt. !500km do samego centrum Australii, droga prosta jak linijka, ciagnaca sie wzdluz...niczego. Samochod niby sprawny, tank nienajwiekszy, spalanie potworne. Niby nie bylismy pierwszymi, niby jakas infrastruktura, ale respekt zostal.
Kiedy ruszylismy na poludniu Stuward Highway w kierunku Ululu nawigacja pokazala zeby za 1200km skrec w lewo i dalej jechac 250km prosto. Zaopatrzeni w roznorodna literature i podklady muzyczne przygotowalismy sie na kilkunastogodzinna nude. O dziwo ta pustka, ktora nas prze kolejne dwa dni otaczala byla w jakis magiczny sposob potwornie wciagajaca, tak , ze co chwile chcialo sie stawac i robic zdjecia. Niby nic nie bylo, chwast, jakies marne drzewka, dziwne mini-pagorki, a jednak krajobray zmienial sie konsekwentnie i nie pozwlal oderwac od siebie wzroku. Ruch byl minimalny, w ciagu dnia wyprzedzilismy moze 5 samochodow i przez 3 zostalismy wyprzedzeni. Kierowcy ciezarowek, stanowiacy tu zdecydowna wiekszosc, byli bardzo kooperatywni i uprzejmy. Co jakis czas widzialo sie szczatki jakiego auta pozstawionego na zboczu po dachowaniu, kilka obligatoryjnych kangurow, ktore zbyt pochopnie zdecydowaly sie na skok w ciemnosc i zderzyly sie z mocniejszymi samochodami. Kolizja z kangurem,to a`propos najpopularniejszy rodzaj wypadku samochodowego z udzialem kierowcow /turystow ( tak jak slonie w Botswanie).
Na noc nie udalo nam sie dojechac do camppingu, wiec zatrzymalismy sie na bezplatnym miejscu noclegowym przy drodze. Bylo fajnie, choc doskonale zdaje sobie sprawe z tego , ze brzmi to dziwnie.