kolejny dzien w jogja. powoli wyczerpujemy atrakcje tego miejsca i do jutra wyeksplorujemy je z pewnoscia do konca. jestesmy tu juz trzeci dzien i poraz trzeci dalismy sie zaciagnac do galerii batiku. tym razem przyczepil sie do nas pod palacem sultana, facet w nim pracujacy i pokazujac ( samozwanczo) jak dojsc do palacu wodnego( to okreslenie bardzo nad wyraz) poprowadzil nas najpierw na targ ptasi ( co i tak stalo na naszym planie na dzis), potem przez katakumby i ogrod kwiatowy doprowadzil nas do galerii.tym razem nie ukrywalam zlosci i facet szybko wycofal sie z dalszych prob upchniecia nam swojej tworczosci ( strasznej swoja droga) i grzecznie odpuscil. chcielismy jeszcze dzisiaj pojechac do pramban, najwiekszego kompleksu swiatych hinduistycznych na jawie, ale sie czasowo nie wyrobilismy. plan przeszedl na jutro, a dzisiaj bedziemy sie lenic.
hotelem jestemy ciagle zachwyceni (Losmen Setia Kawan), jest czysty, swiezy, piekny i wogole mozna w nimodpoczac, a do tego co chwile ocieramy sie,albo potykamy o sztuke.
zalatwilismy juz transport do jakarty, zdecydowalismy sie na nocny pociag, w 10 godzin powinnismy dotrzec do stolicy. mamy jeszcze spory zapas na wypadek ewentualnego opoznienia,a potem juz etihad i do domu.
generalnie musze przyznac, ze indonezja nie ma zbyt wielu zabytkow, a te ktore ma, sa w bardzo oplakanym stanie. o ile swiatynie hindusow ( przynajmniej te, ktore widzialam na bali) sa zadbane, to wszystkie palace, zamki, itp, nosza te nazwy raczej tradycjnie, niz z powodu swojej swietnosci, rozczarowuja.
oczywiscie warunki geograficzne i tektoniczne(huhuhu!!!) trzesienia ziemi, tsunami i do tego wieloletnie okupacje i wojny jakie sie tu rozgrywaly nie sprzyjaly zachowaniu dziedzictwa, ale nie zmiania to faktu,ze niedosyt pozostaje, a opisy w lonely planet wcale nie zawsze przygotowuja na oplakany stan zabytkow.
ramadanu prawie nikt tu nieprzestrzega, mial racje spotkany na statku misjonarz, ze indonezja mimo ze jest chyba najwiekszym krajem islamskim, z pewnoscia nie jest najbardziej ortodoksyjnym. calymi dniami mozna ogladac dymiace kuchnie rozstawione wzdluz drog i tlumiacych sie wokol nich biesiadnikow.