wlasnie nadszedl pierwszy kryzys. nic nam sie juz nie podoba, wszystko nas wkurza i zaczynamy watpic w przyszlosc tego kraju!!!! niektorzy maja nawet dosc odwazne i racjonalne pomysly na uzdrowienie go.
makassar potwornie meczace, wielkie, ruchiwe, zatloczone. nie ma gdzie usiasc i odpoczac.
wszedzie tlumy rikszarzy wolajacy do kazdego, bez znaczenie , czy nosi spodnie czy spodnice "hi mr!" troche jak w indiach!!! meczace!
w miescie mnostwo centrow handlowych, ktore swoja nowoczesna architetura wogole nie pasuja do miejscowej rzeczywistosci. poza tym nic szczegolnego.
wczoraj za miastem, w parku, gdzie byly malpy, skory wezy, wodospady i cisza, lokersi podchodzili do mnie i prosili zeby zrobic sobie fotki. jak bosko byc gwiazda, ale jakie to meczace.... ludzie gapia sie na nas jakbysmy spadli z innej planety, smieja sie nam prosto w nos, ale jak potrzebna jest pomoc- gdzie wysiasc, ile zplacic...-to pomagaja.
dzis wyplywamy na jawe, konkretnie do surobaya, jakies 24 godziny. pierwsze info:statek przyplynie do makassar z okolo 3 godzinnym opoznieniem, wiec nikt nie wie o ktorej tak naprawde doplyniemy do celu.
na jawie wszystko ma byc pieknie! bali, plaza, slonce, spalona skora, przyjemnie chlodny ocean, taaaaaak, jeszcze odpoczniemy
a wiec, wiem, wiem, nie zaczyna sie od a wiec, ale... nie bylo tak strasznie jak sie spodziewalam, np. po przeczytaniu opisu pawlikowskiej o podrozy statkiem po amazonce. nie widzialam zadnego szczura, nie bylo ciemno, kazdy mial swoj plac, o ktory trzeba bylo zawalczyc, ale jesli okazalo sie skutecznym wojownikiem plac byl nawet znosny.byly tez okna...tyle z plusow. o negatywnych stronach statku napisze pozniej, grunt ze po ponad 24 godzinach rejsu, z ponad 8 godzinnym opoznieniem doplynelismy do celu.
na statku zaczepil nas koles w szatach poczciwego muzelmanina i podajac sie za odpowiednik misjonarza poinformowal nas ze jego "nasi" zajeli juz caly paryz i kalifornie. i ze nie potrwa to dlugo, kiedy miloscia i dobrocia zawojuja caly swiat. bk.