no i wyladowalismy na koncu swiata. podroz samolotem z sentani malo widowiskowa, jedynie won wydzielana przez wiekszosc podrozujacych- patrz papuasow, dosc intensywna i poczatkowo wrecz odrzucajaca.
w wamena klimat jak w polskim uzdrowisku gorskim, tylko mieszkancy znacznie ciemniejsi, a wlasciwie o prezencji dosc strasznej. nie tylko w nocy, w ciemnym zaulku mozna sie przestraszyc. nie minela godzina kiedy spotkalismy prawdziwego papuasa w stroju ludowym- tj.skorupce na tym co mial ( swoim pewnie zdaniem) najcenniejszego. sporo mieszkancow nosi sie w swoistych koronach z pior, a poza tym moda nie rzucajaca sie w oczy. a, od czasu do czasu przemknie ktos z sierpem przewieszonym przez szyje... generalnie robia mile wrazenie i calkiem niewinne, a jeszcze tak nie dawno pewnie by nas zjedli...
baza hotelarsko-restauracyjna rzeklabym dosc uboga, tak uboga, ze wieczorem ( o 18:00 jest tu ciemn jak w d. papuasa) nie bardzo jest gdzie i co zjesc.
nasz plan poznani miejscowej kultury nie rozwinal sie tak, jak bysmy sobie tego zyczyli, ale kilka ciekawostek rzucilo nam sie w oczy.
pierwszy i jedyny przewodnik jakiego zapoznalismy probowal nas zrobic w karolka i zarzucil cene tak zaporowa, ze odechcialo nam sie nawet targowac. to spowodowalo znaczne pogorszenie jego samopoczucia, a my musielism rozpoczac poznawanie terenu na wlasna reke, co nie bylo latwe. po pierwsze mapy nie uswiadczysz, po drugie natychmiast znalezli sie samozwanczy towarzysze podrozy, ktorzy wlekli sie za nami caly dzien, nie tylko nie pomagajac nam, ale wrecz przeszkadzajac. angielski jest tu ogolnie niezrozumialym jezykiem i komunikacja z lokersami jest bardzo, ale to bardzo trudna, nawet na migi nie idzie. w pewnym momencie pol wsi sie zastanawialo czy aby dojsc do mumi, ktora byla naszym -jak sie niestety okazalo niespelnionym celem, trzeba isc w dol , czy w gore jedynej drogi. kilku golasow, pare dzieci i kilku osobnikow w nieokreslonym wieku zastanawialo sie bardzo intensywnie, kiedy przy pomocy kamieni staralismy sie im wyjasnic nasz problem. nie, nie rzucalismy w nikogo, tylko chcielismy obrazowo przedstawic nas, ich, wies w ktorej bylismy i wies szukana.trzeba bylo isc w gore, ale ta wiedza kosztowala nas sporo czasu i tysiecy, oraz towarzystwo kolejnych samozwanczych przewodnikow, w tym jednego z przewieszonym przez szyje sierpem. ten sierp, wzbudzal w nas poczatkowo nawet lekkie obawy lub niepewnosc, ale jak sie okazalo zupenie nieuzasadnione, gdyz osobnik byl tak przycmiony, nie wiem czy sloncem, czy lokalnymi plonami matki ziemi,ze nie byl zdolny do zadnych sensownych czynnosci.
wieczorem robi sie tu potwornie zimno, a deszcz, ktory jest w dzien nawet przyjemny, po zmroku jest niefajny.
ja mam satysfakcje z wyladowania na koncu swiata, bardzo dziwnym koncu, ale mimo calej egzotyki i komizmu miejsca, wrazenie zostaje mieszane.