Czlowiek projektu jak obiecal tak przyjechal punktualnie z permitami i zawiozl nas na autobus do keren. Pogadal z kierowca i zorganizowal miejsca premium- tj. Z przodu , z widokiem i miejscem na konczyny. Trasa rownie malownicza jak do massawa- tym razem krajobraz gorski ale super suchy, wrecz pustynny. Wzdluz wybudowanej przez wlochow gorskiej serpentyny wspomnienia zbyt brawurowo prowadzonych aut. Ze zboczy wpadaly na droge co jakis czas rozkojazone kozy, lub uparte muly. Potem pojawily sie wielblady, ogromne baobaby i coraz wiecej przepisowo odzianych kobiet. Serena hotel w keren- kolejny obiekt widmo...duzy, jak na tutejsze warunki zadbany,lsniacy biela na tle zadbanego ogrodu, otoczonego murem. Tym razem bardzo mila i calkien profeslonalna obsluga, o osobistym przywitaniu przez menagera nie wspominajac. Przy ponad 35 stopniach decydujemy sie na krotkie spodenki w tym, jak sie okaze bardzo muzelmanskim miescie. Na szczescie juz po kilku krokach w kierunku centrum widzimy pierwsza miejscowa tez w szortach.
Na ulicach raczej pustka, pora sjesty. Na targowisku, dzial z wielbladami sennie czeka na interes dnia, po drugiej stronie mostu- mozna kupic kozy. Obskakuja nas dzieci- chyba chca byc adoptowane...w ostatnim roku o azyl w niemczech poprosilo 30000 obywateli erytrei.
W LP z 2006_-ostatnim wydaniu znalezlismy lokal serwujacy jogurty. Po dobrej godzinie dotarlismy do ww obiektu, ale nikt w nim nie slyszal o jogurcie. Zaraz obok na placyku z widokiem na centrum mozna usiasc i sie napic...fanty- tu podaje sie tylko fante! Ostatnia atrakcja jest madonna w baobabie- podazajac za bardzo niejednoznacznymi wskazaniami przechodniow, zamiast po 5 minutach, trafiamy po 5 kilometrach do celu. Drzewo jest ogromne, Madonna czarna, a prowadzi do niej aleja baobabow, prawie jak na madagaskarze. Popoludniu nagle wysypaly sie tlumu wyspanych mieszkancow. Mimo licznych kosciolow miasto jest bardzo muzelmanskie. Widac to wszedzie,w jedzeniu, w strojach, w spojrzeniach. Ciekawe doswiadczenie, jeden dzien wystarcza jednak.