Przylot do Asmary o 3 nad ranem. Na lotnisku byly dokladnie trzy samoloty. W hali przylotow atmosfera senna. Nic sie nie dzialo, urzednicy mocno niezainteresowani swoja funkcja. Odprawa bezproblemowa. Przypomina sie etiopia, ktora w porownaniu z erytrea jest chyba potezna.
Hotel- kiedys kolonialny, dzis mocno podupadly, miejsce spotkan miescowej bananowj mlodziezy i innych typow spod ciemnej gwiazdy. Cenniki dla miejscowych i gosci dewizowych- PRL-Bis!
Asmara robi bradzo senne wrazenie. Dzisiaj jakies smutne.., mimo ze jest calkiem niezle zorganizowana, jak na Afryke bardzo czysta, bezpieczna. Po zmierzchu wyszlo troche ludzi na ulice, zapelnily sie nieliczne knajpy. Ludzie , szczegolnie kobiety sa bardzo ladne, tak jak Etiopki z polnocy, smukle, delikatne, opalone. Faceci maja zazwyczaj bardzo wysokie czola, czesciej brzuszki. Dzieci, a widzielismy ich dzisiaj troche- bardzo ladne, tylko potwornie drobne.
Ceny dla nas z kosmosu, zwazywszy ile zarabiaja miejscowi. Oficjalny kurs wymiany -poprostu zlodziejski. Jest coca cola- czyli jednak troche sie tu poprawilo, byly czasy kiedy i tego nie bylo- a to bradzo wrazliwy wskaznik.
Przy glownej ulicy stoi palac prezydencki, przecietny, chociaz jak na tutejsze warunki spory budynek. Jak wiele innych, nie wolno go fotografowac. Nic straconego. Obok kilka budunkow rzadowych, ale kilkaset metrow dalej stare kolonialne wille, wbudowane jeszcze przez wlochow, ktore juz dawno stracily swoj czar, ale mimo wszystko na tle paskudnego socrealizmu wygladaja dalej atrakcyjnie. Chcialam zrobic panarome miasta z balkonu naszego pokoju, chcialam zrobic ladne zdjecie, nie dalo sie. Moze jutro bedzie lepsza atmosfera, albo przynajmniej swiatlo.
Miasto ozylo. Czarne po zmierzchu ulice wypelnily sie mlodymi ludzmi. Randkom sprzyjaja przerwy w dostawie energii i nie dzialajace z zasady latarnie. Jedynymi zrodlami swiatla sa nieliczne samochody. Wracajac do hotelu wstapilismy do baru w bylym kinie- obraz jak z filmow Barei- witryna z wylozonymi gazeta polkami, na nich kilka pustych szklanek i butelek z przezroczysta ciecza. W polmroku przy kilku stolikach siedza stali bywalcy,kelnerka umiarkowanie uprzejma. W pomieszczeniu obok, w polmroku kilku facetow gra w bilard.
Kolacja w alba bar- kolejny lokal ktorego swietnosc nalezy do przeszlosci. Ktos mial kiedys pomysl, chyba wlosi, jak go urzadzic. Na scianach wielkie zdjecia z roznych erytrejskich miast. ..jesli jakims cudem dostaniemy permity, moze uda nam sie cos w weekend zobaczyc. Sprawa jest troche sliska, wladza nie lubi kiedy ngo's obuszczaja stolice i widza zbyt duzo.
Po wczorajszym umiarkowanym entuzjazmie wywolanym lokalnym jedzeniem- injera- zdecydowalismy sie na frytki z burgerami...byly suche i drogie. Ale obserwowanie miejscowych bezcenne. I znowu nasuwa sie to samo pytanie: jak miejscowi, ktorzy zarabiaja w porywach 30- 50 euro miesiecznie moga sobie pozwolic na kolacje za 20 euro? Wspomniec nalezy, ze dzisiaj knajpy byly pelne.
Na pogodne nie mozna narzekac. Jestesmy grubo ponad 2000 metrow, jest slonecznie i cieplo, wieczorami robi sie chlodniej.
Wizyta u ambasadora Niemiec. Nadzieja na smaczna kolacje szybko nas opuscila. Ambasador przyjal nas na 8 pietrze "biurowca" bez windy, w remontowanych wlasnie pomieszczeniach, srednio reprezentacyjnej ambasady. Na meblach z lat 60-tych osiadl kurz, wystroj swiadczyl o raczej malej wadze placowki. Jego ekscelencja- w welnianym brytyjskim krawacie, trzyczesciowym garniturze w prazki byl bardzo mily i chyba nawet cieszyl sie ze spotkania z nami. Przedstawil swoje poglady na aktualna sytuacje w kraju- w moim przekonaniu dosc optymistyczne, ale chyba szczere
Trudno sie odnalesc w tym chaosie informacji, czesciowo calkowicie ze soba sprzecznych. Ciekawe jakie wnioski ze swojego tu pobytu wyciagnie szwajcarska delegacja.
Dostalismy permity do Masara. Czyli wekend nad morzem! Hurra!
Dyzurujacy przed palacem prezydenckim straznicy z kalchami pozdrawiaja nas kiedy corano maszerujemy do szpitala.