Po niecalych 5 godzinach snu pobudka i marsz do "bus sur", jedynego przewoznika, ktory oferuje bezposrednie polaczenie do Torres del Paine. Jak sie okazalo, tylko sie tak reklamuje, jak z kazda inna firma mozna z nim dojechac tylko do Puerto Natales a potem o 14:30 kolejnym autobusem dalej. Plus taki, ze podczas tych kilku godzin,oczekiwania na polaczenie, mozna zeksplorowac Puerto Natales do ostatniej nory lub sklepu ze sprzetem i ciuchami gorskimi. To dziwne miasto- gdziekolwiek sie nie spojzy widac jednopietrowe domy z blachy falistej pomalowane w najdziwniejsze kolory swiat, ktorych wlasciciele staraja sie cos zrobic, zeby nie wygladaly na tak paskudne, jak sa w rzeczywistosci.
Miasto wybudowane jest na kratce, wszystkie ulice sa chyba tak samo waskie, przy kazdej stoja stare amerykanskie samochody z lat ? 70-tych ? Co jakis czas powiewaja dumnie flagi, a na horyzonie wylaniaja sie osniezone szczyty gor. To typowe miasto do ktorego przyjezdza sie bo trzeba, bo inaczej nie mozna dotrzec do celu.
Zastanawiajace jest rozwiazanie logistyczne: przez caly dzien prawie nic sie nie dzieje na dworcu autobusowym, o 14:30 jednoczesnie odjezdza chyba 7 autobusow do parku narodowego.
Juz po kilku minutach jazdy robi sie pieknie. Dominujaca do tej pory rownina ustepuje miejsca coraz wyzszym pagorkom, gorom, az w koncu pojawiaja sie imponujace pokryte sniegiem szczyty. Juz z okien autobusus widzialam lamy, niby od niechcenia przezuwajace trawe. Bardzo szlachetnie sie prezentowaly.
Park narodowy bardzo dobrze zorganizowany- dojazd autobusem do centralnego wjazdu, tu rejestracja, oplata i krotka informacja o tym czego nie mozna. Przede wszystkim nie mozna bawic sie ogniem..no i smiecic tez nie. Dalej podzial grup na 3 glowne cele noclegowe i rozjazd 3 autobusami w ich kierunku. Schroniska bardzo ekologiczne, tylko ceny troche nieadekwatne- 8$ za 30 minut internetu??? Bardzo ambitnie. Zero mapek, zero informacji...