tym razem okazala sie lima nie taka straszna. w naszym hostelu, w ktorym spalysmy po przylocie do peru, czekal na nas pokoj i goscinna wlascicielka. sniadanie bylo kontynuacja rozpoczetych dzien wczesniej urodzin, w amerykanskim lokalu - o ! kuchniio nie peruwianska!!!-zostaly poraz n-ty odspiewane cumpleanos feliz. potem jeszcze wielogodzinny bieg po stoiskach z pamiatkami, targowanie sie, targowanie i jeszcze raz targowanie....
na lotnisko wiozl mnie bardzo mily, starszy senor z cusco, ktory postanowil poinformowac mnie o wszystkich swoich zdrowotnych problemach, konsultacja zakonczyla sie u wrot terminala miedzynarodowego.