Przejazd z shanghai do hong kong – bajka, 18 godzin minelo jak z bata strzelil, nawet sie nie obejzelismy a juz bylismy w shenzehn, a tam na dworcu juz tylko trzeba bylo isc za znakami „hong kong” i nagle znalezlismy sie przy chinskim stanowisku odprawy celnej, a chwile potem przy hong kongdzkim i po paru minutach bylismy w drugiej czesci jednego panstwa, ale w drugim systemie. Tak naprawde nie rozumiemy jak to wszystko funkcjonuje- niby anglicy oddali wyspy chinczykom, ale sa dalej przejscia graniczne, do hong kongu nie potrzebujemy wizy, do chin owszem, sa reguarne odprawy, inna waluta, inne sieci komorkowe...dziwna sprawa
Hong kong jest istotnie spacyficzna mieszanka chinsko-angielska. I ta angielskosc bardzo sie czuje, poczawszy od dwupietrowych autobusow, przez specyficzny uklad uliczek ,waskich, kretych ( jak w londynie), wszechobecna znajomosc jezyka ( Bogu niech beda dzieki, w chinach bywalo z tym bardzo roznie) ...miasto rozrzucine jest na wielu porosnietych bujnymi lasami wzgorzach. Podobno 70% terytorium hong kongu zajmuja lasy...a miedzy nimi wierzowce....te wierzowce to bedzie moje pierwsze skojarzenie z ta wyprawa...
Misiek jest hong kongiem zachwycony, mysle ze bardziej odpowiada mu panujaca tu atmosfera, fakt ze z kazdym mozna sie dogadac...moim zdaniem jesli chodzi o urok samego miasta shanghai byl atrakcyjniejszy, na pewno elegantszy, mniej chaotyczny...
Poszlismy w luksus...na 28 pietrze z widokiem na jedno z zielonych wzgorz. Dwa wieczory poswiecilam w shanghai na szukanie hostelu i wszystko co w necie znalazlam,, bylo straszne...malutkie klitki, obite kafelkami z wcisnieta miedzy oknem a lozkiem lazienka, o wymiarach pol kroku na pol...a wszystko za niemale pieniadze...wiec postanowilismy ciut dodac i wyladowalismy w bardzo przyjemnym hotelu w aberdeen....
8 rano...misiek utknal w lazience, musialam wezwac pomoc! Drzwi zozstaly rozwalone!