Uwaga misiek dyktuje: Gdzie my wogole jestesmy? Te nazwy wszystkie takie same: xining, xian, bing,ding, wing, ling, sing itd,itp...ok, skonczyla mu sie wena.
Wyjechalismy z lhasa,ale dalej jestesmy na plaskowyzu tybetanskim. Czy ktos kiedykolwiek slyszal o xining??? my do niedawna tez nie, ale w LP pisza, ze to urocze miejsce, z cudownym klimatem ( ciagle jestesmy na ponad 2000mnpm) i niedaleko stad urodzil sie XIV dalej lama...poza tym jest tu dosc specyficzna mieszanka etniczna: stosunkowo duzo muzelmanow ( kobiety nasza tylko delikatne przykrycia glow, nie ma mowy o bardziej rozbudowanych palatkach), sporo tu tybetanczykow, no i troche chinczykow. Jak mozna sie domyslic wyladowalismy tu z przyczyn logistycznych...po 25 godzinach jazdy z lhasa ( minely jak z bata strzelil, po ponad 50-cio godzinnej podrozy do tybetu, wszystko ponizej 48 godzin to betka), stanelismy na dworcu kolejowym w stolicy prowincji qinghai i na kazde zapytanie o bilet pani odpowiadal „NO”.mielismy do wyboru ,natychmiast udac sie w dalsza droge (10 godzin bez miejscowki) do Xi´an, zeby zobaczyc terakotowa armie ( naprawde chcialam, ale 35 godzin, z czego 10 na stojaco troche nas przerazila), albo szukac ostatniej nadzieii u konikow. I na konikach sie skonczylo, mamy na jutro 2 bilety do shanghai. Mamy tez nadzieje, ze sa autentyczne.
A xining...jest ponad 2 milionowym miastem wiezowcow, rowniez w wiezowcu, na 16 pietrze jest hostel w ktorym spimy. Do miejsc wartych zwiedzenia naleza: fragmenty starego muru miejskiego, widzimy go z okna naszego hostelu, zlota stupa i wielki meczet. No to mamy program mozliwy do zrealizowania. A, dobrze tu karmia...wszedzie owoce morza, chociaz morza tu nie ma,ale owoce smakuja.
W pociagu z lhasa mielismy tybetanska mniejszosc narodowa, mniejszosc byla olfaktorycznie bardzo znaczaca i w pewnym momencie zarzucila nam tradycyjna muzyke ze swojego radyjka...nic nie mowie, jest uciskana przez chinczykow, wiec nie marudze, ale nie bylo latwo. Natomiast chinczycy w przedziale potwornie glosno malskali!!!