chiny jak na razie bardzo nas pozytywnie zaskakuja. zaczne od tego, ze jestesmy: simple, the best! caly dzien poruszalismy sie miejscowymi srodkami komunikacji i co wazne zawsze dojezdzalismy tam gdzie chcielismy! najpierw metro, nowoczesne, super dobrze zorganizowane i tak proste w obsludze, ze nawet my dalismy sobie rade. na kazdej stacji znajdowal sie ktos, kto mowil niezle po angielsku i pomagal nam w ustaleniu gdzie i w co mamy sie przesiasc. w sumie bylo to niezbedne tylko przy pierwszej jezdzie, bo potem radzilismy sobie juz sami. z czasem zaczelismy przechodniow prosic, zeby nam na kartce pisali w 2 jezykach dokad chcemy dotrzec, tak zeby moc sie potem pytac nieanglojezycznych o pomoc. w ogole z tym straszeniem, ze w chinach z nikim nie mozna sie dogadac i ze wszystko tylko w lokalnych znaczkach...bajka, jak na razie. dzisiaj mielismy szczescie do pomocnych ludzi i dobrze oznakowanego metra.
w knajpach tez jak na razie leci nam dobrze, sa obrazki i zazwyczaj ktos kto moze powiedziec co sie za nimi kryje. dzisiaj na kolacje misiek wybral sobie jedno danie, bo mu sie obrazek spodobal, ale po objasnieniu ze miesko jest z petsa, zmienil zdanie. ja zostalam bezpiecznie przy ostrygach, je trudno z psem lub kotem pomylic.
a na sniadaniu bylismy w german bakery, tez bylo smacznie i moglismy tam zaczac cwiczyc sie w naszym chinskim. mamy troche klopotow z wymowa i akcentowanie tez nie jest proste, podobnie jak w wietnamskim, akcent zmienia sens wyrazu, czaasem diametralnie.
guangzhou, znane na zachodzie jako kanton, jest duze, 12 milionow mieszkancow, i pozornie pozbawione uroku. kolos z szerokimi ulicami i drapaczami, ale mozna znalesc kilka parkow, tyle ze w nich kazdy skrawek przestrzeni jest zajety przez jakiegos chinczyka. udalo nam sie dotrzec nad rzeke perlowa. ok, o perlach mozna zampomniec, ale i tak bylo przejemnie, powiew znad wody po skwarnym dniu, widok starszych chinczykow uprawiajacych tai chi i panow w srednim wieku puszczajacych latawce pozwolil nam zwolnic. w sumie chcielismy dojsc do opery, ale poszlismy w przeciwnym kierunku...wspominalam juz, ze zadne z nas nie ma orientacji w terenie i do tej pory nie nauczylismy sie czytac map...malgoska i miss you!!! do opery i tak dojechalismy i to co nas tam zastalo przeszlo moje najsmielasze oczekiwania. 21 wiek w rozkwicie, a nie jakies tam zacofane panstwko azjatyckie...
futurystyczna opera autorstwa zahy hadid, a zaraz obok super nowoczesny budynek nowego muzeum guangdong, a potem to juz drapacz za drapaczem, wszystkie hiper i super oswietlone, no i tlumy chinczykow podziwijacych nowa miejscowa architekture.