Lotnisko w Shanghai jest, jak prawdopodobnie wszystko w tym kraju wielkie, i jak nie wszystko nowoczesne. Pan celnik w odprawie paszportowej byl mily i sie usmiechal i mial, tak jak jego inni koledzy celnicy przy swoim stanowisku pracy male urzadzenie, na ktorym podrozni mieli wybierac rozne minki, ocenaiajace ich zadowolenie ze sposobu w jaki zostali obsluzeni. Wszyscy wciskali naturalnie najwieksze, niedwuznaczne usmiechy. Dopiero w chwili, w ktorej wbil mi pieczatke zdalam sobie sprawe, ze mamy wizy tylko jednokrotnego wjazdu do chin, a hong kong, z nieznanych mi powodow, mimo ze jedno panstwo, traktowane jest jednak jak zagranica. Transfer na lotnisku nie przebiega jak w wielu innych miejscach na swiecie, wyznaczona, zamknieta sciezka. Najzwyczajniej zostaje sie wpuszczonym, a potem wypuszczonym z kraju. O dziwo nas wpuszczono, ale juz nie wypuszczono, stosownej pieczeci w paszporcie brak. Na lotnisku w hong kongu dostalismy stempel na wjazd i zaczela sie jazda...wpuszcza nas za chwile znowu do prawdziwych chin, tym razem droga ladowa, czy cofna bezlitosnie i bedziemy musieli czekac na kolejna wise. To oznacza dla nas dramat. Przepada nam bilet pociagowy do lhassy i cala impreza w tybecie, nie mowica o kosztach, na zwrot ktorych nie ma co liczyc....na glupa kupilismy na lotnisku bilety na transport do guangzhou i oczekiwalismy na dalszy rozwoj wypadkow.
Granica hong kongu z chinami robi wrazenie, wielkie gmaszyska,bramki, szlabany, otwieranie bagaznikow...ale ani karabinow, ani psow, chociaz wielki brat pewnie jakos czuwa...ufff, udalo sie, pan przestudiowal nasze paszporty, zakreslil, ze wykorzystalismy nasz jedyny dozwolony wjazd do ludowej republiki, wbil pieczatke i pozyczyl nam udanel podrozy.
hong kong z kilku rzutow okiem nie powala, masa, ale to masa wiezowcow stojacych jeden przy drugim, a wszystkie na kilkadziesiat pieter wysokie. u nas powiedzialo by sie, ze domy z wielkiej plyty, ale tu, przy tym zaludnieniu, to chyba koniecznosc. o dziwo angielski wcale nie jest tak powszechnie stosowany i rozumiany jak by sie mozna tego spodziewac po kilkudziesieciu latach kolonializacji.
same chiny jak na razie robia natomiast zadziwiajaco nowoczesne wrazenie, bardzo pozadne autostrady, mosty, wiadukty i niestety te same co w hong kongu wiezowce.z okien autokaru jadacego autostrada widok jednak dosc ponury, jest szaro i betonowo, jakos inaczej.
hotel ok, mamy stol pokryty czerwonym aksamitem, nad nim lampke jak do rozgrywek pokera i trzy skorzame fotele na kolkach, atmosfera jak z ojca chrzestnego.
papu bylo wysmienite, zaba w chili, kurczak w sosie z orzeszkami, morning glory i cos jeszcze...pycha...ale bedzie uczta przez te 3 tygodnie. guangzhou jest znane ze swojej kuchni, musimy jutro koniecznie zjesc kaczke po kantonsku!
potwornie duzo tu murzynow, ktorzy mowia po chinsku, ale nie sa skosni, no i sa czarni. chyba musze cos o etnicznosci przeczytac