po 11 dniach pracy bez przerwy zwinelismy sie na 2-dniowy wypoczynek na wyspe. to bylo nam juz potrzebne. od kilku dni nie widzielismy prawie slonca, a kregoslupy odmawialy nam kategorycznie wspolpracy...po oficjalnej imprezie pozegnalnej z udzialem miejscowych notabli i przedstawicieli partii wyladowalismy w czwartek na miedzynarodowym lotnisku w can tho. jak to juz nie raz bywalo, okazalo sie ze prowincja azjatycka ma bardziej wypasiony port lotniczy niz wiekszosc polskich miast, chociaz w tym przypadku wypas ten byl lekko przesadzony. wielkiemu pustemu molochowi nieco uroku dodala ciagle tu stojaca dekoracja bozonarodzeniowa...bardzo ladnie przystrojone choinki.
wyspa...z lotu ptaka urocza, z mniejszej odleglosci niestety dosc brudna. wogole mam wrazenie ze wietnam stal sie szybszy i brudniejszy...no i bogatszy i nowoczesniejszy, na ulicach coraz wiecej samochodow, i to bardzo porzadnych, rowery widuje sie rzadko.
zamieszkalismy w uroczych bungalowach w osrodku z wlasna plaza i kuchnia z daniami dla "dlugich nosow".
po zajaciech w podgrupach pojechalismy na farme perel i do sadow pieprzu...przebywanie z dala od domu z niemcami wiarze sie czasami z koniecznoscia korzystania z typowych atrakcji turystycznych- wycieczki autokarowe do miejsc ktore powinno sie zobaczyc. perly okazaly sie piekne i drozsze niz w domu, a pieprz wygladal i pachnial cudnie.
woda w oceanie cieplutka, piasek miekki a miedzy nogami szlajaly sie tlumy szczeniakow, chyba jednak nie rasy phu quoc. nawet pojawil sie pomysl przemycenia jednego z nich do europy...srodkow uspokajajacych mielismy jeszcze w wystarczajacej ilosci ,ale nie znalazl sie chetny do oddychania usta-usta w razie koniecznosci, i dlatego nie dopuscilismy sie przemytu...
kuchnia w kurorice smaczna, ale jakas taka nieprawdziwa...nastepnego dnia poszukamy garkuchni...
nurkowanie- no coz wiedzialam, ze nie ma co spodziewac sie cudow i dlatego nie bylam zbyt zawiedziona. po pierwsze ze wzgledu na ogolna sytuacje: tsunami, trzesienie ziemi itd...byl dosc mocny prad, silna fala i slaba widocznosc. ryb jak na recepte, ale ladne zlotawe rafy. no i bardzo mila ekipa i odpowiedzialni divemasterzy. koles ktory ze mna nurkowal byl 97 i 98 raz pod woda...respect!
niestety slonce, ktorego przez caly dzien nie widzialam, przez chmury za ktorymi sie schowalo, okazalo sie bardzo podstepne, mam przypalone kolano i obie stopy... jak zwykle wracam do domu w stanie sponiewierania, dobrze ze przynajmniej dzieki dlugiemu kombinezonowi nie jestem poraniona przez rafy...a woda nawet gleboko byla przyjemnie cieplutka.