Dziwne uczucie byc znowu w miescie podzielonym drutem kolczastym ze strefa buforowa, po ktorej jezdza samochody UN i z wiezyczkami kontrolnymi, przejsciami granicznymi itd. Jeszcze dziwniejsze, ze po obu stronach istnieja dwa zupelnie inne swiaty, przynajmniej w obrebie starego miasta. Inna waluta, inny jezyk, inne jedzenie...Dla turystow przechodzenie z greckiej do tureckiej czesci miasta jest zupelnie bezproblemowe, rowniez nocowanie nie stanowi zadnego problemu. Nalezy tylko uwazac jesli sie jest samodem z wypozyczalni, te z greckiej strony nie sa ubezpieczone na strone turecka, jak jest w odwrotnym kierunku nie wiem. Co rzuca sie w oczy natychmiast po przekroczeniu granicy, to typowe tureckie kawiarnie z baklawa (o wiele smaczniejsza niz po greckiej stronie) i zatrzesienie podrobkami wszelkich mozliwych produktow markowych, a w szczegolnosci odziezy i galanterii.
Historia po obu stronach opowiadana jest inaczej, warto posluchac obu wersji. Szkoda, ze nie ma walking tours, bo na tego typu oprowadzaniu przez miejscowych mozna sie znacznie wiecej dowiedziec, nie z przewodnikow.