och jak tu slicznie!
z morza wylaniaja sie gory jak grzbiet zanurzonego smoka, miedzy nimi dryfuja chatki rybakow, pod ktorymi rozlozone sa sieci w ktore lowia ryby. chatki sa 3 kroki na 3 kroki duze, wysokie na jedno wietnamskie pietro, maja talerz satelitarny i na "podworku" psa rasy blizej nieokreslonej, zblizonej do wilczura. dla nas jest tu uroczo, ale spedzic zycie na 9 krokach kwadrtowych moze byc straszne.
wynajmujemy lodz z kapitanem i pietaszkiem na caly dzien, plywamy od jednej wyspy do drugie, od zatoczki do zatoki, mamy cale morze wietnamu tylko dla siebie a pietaszek lowi i natychmiast przygotowuje to co udalo mu sie naturze wydrzec. a jak on gotuje!!! juz zaczelam kombinowac jakby tu go do europy przemycic, zeby tak codziennie gotowal!
na najwiekszej wyspie wypozyczamy motorower, zapewniajac wlasciciela, ze dwa kolka nie maja przed nami zadnych tajemnic...on na wszelki wypadek pokazuje nam cierpliwie gdzie jest gaz i hamulec i jak sie to cholerstwo uruchamia. taaak...to byla jazda, proba sil i lekcja pokory.
uroczy staruszek pokazywal nam jaskinie w ktorych ho chi min kryl sie przed jankesami, dziadzinie az sie oczy swiecily, na wspomnienie dawnych czasow...