hanoi to potworna komunistyczna wies. bez charakteru, bez czaru, bez jaj. jakies stateczne, betonowe molochy, sluszne ideowo plakaty, miliony motorow i ...przepyszne jedzenie. szybko okaze sie, ze kuchnia wietnamska, nie wazne czy ta z polnocy, hoian , czy z poludnia jest niebianska. to pierwsze wiekie odkrycie i gdyby nawet mialby to byc jedyny powod do odwiedzenia wietnamu, to jest on na tyly silny, ze warto sie tam zatelepac.
szybko okazalo sie, ze z komunikacja nie bedzie najlatwiej, angielski raczej jest tu nie praktykowany, a my nie poslugujemy sie niestety francuskim, co mogloby nieco ulatwic zycie i podrozowanie.
jako ze prawdziwe zwiedzanie nie moze konczyc sie tylko na jedzeniu i poznawaniu glownych wezlow komunikacyjnych, za namowa LP ladujemy w witnamskiej operze. przezycie dosc swoiste...po scenie wypelnionej woda ( cos jak brodzik) skacza nadmuchane plastikowe zwierzeta ,trzymane na linkach przez mialczacych ( patrz spiewajacych) artystow. trudno mi adekwaatnie opisac wrazenie, jakie to zjawisko na mnie wywarlo, jedno jest pewne po godzinie tych dziwacznych skokow w akompaniamenice mialczen i skowytow bardzo zachcialo mi sie spac