ilekroc jestem w szwajcarii mam wrazenie ze sie kiedys, tak w latach 80`tych zatrzymala i dalej juz ani kroku. lotnisko w genewie bylo przygrywka do pociagow jakie chwile pozniej zobaczylam. prl bis. ale trasa z genewy do gstaad, czesciowo koleja waskotorowa ( wagony pamietaly chyba lata 60`te) bardzo urokliwa. jakiez bylo moje zdziwienie, kiedy taksowkarz poinformowal nas ze sniegu niestety nie ma! ups....to po cholere sie do tej szwajcarii telepalam...ale na szczesie miejscowi spece od nasniezania doszli do perfekcji w produkcji sztuczego sniegu i preparowaniu tras narciarskich. gdybym wczesnie nie uslyszala ze to wszystko to wytwor armatek pewie bym sie nie zorientowala. a w gstaad leniwy relaks, nikt sie nigdzie nie spieszy, goscie delektuja sie kazda chwila, a skibusy jezdza z czestotliwosci jeden na godzine! alternatywa sa pociagi, rownie czesto kursujace!
a na stokach...mimo sztucznosci pokrycia...bajka, 250 km tras, o roznej, glownie czernonej i niebieskiej trudnosci, malo ludzi i cisza jak makiem zasial, tylko szus nart i oddech slychac. kilka tras krajobrazowych, ponad 7-kilometrowy zjazd z lodowca, miedzy jego scianami, no i slonce...i miejscowi z tym swoim dialektem...ale bardzo mili i tez jacys tacy spokojni. infrastruktura o dziwo nienajgorsza, orczyki sie zdazaly, glownie na lodowcu, ale talarzykow ani wyrwiraczki nie zauwazylam, kanapy wygodne i czasem nawet zamykane...co w tak oszczednym kraju wcale nie jest oczywistoscia...no i ten spokoj!
tylko prominentow nie widzialam, albo widzialam ale ich nie rozpoznalam!!!