przed switem zerwalysmy sie z lozek, wsiadlysmy na wynajete poprzedniego wieczora rowery i pognalysmy do angkoru, zeby moc zasmakowac wschod slonca nad angkor watem. o jakie bylo nasze zdzieienie, gdy po prawie godzinnej pogoni przez dzungle zastalysmy na glownym placu okolo 300 japonczykow z rozstawionym sprzetem foto, gotowych w kazdej chwili na wywolanie deszczu fleszy... na zdjeciach glowna fasada zajmowala zawsze miejsce od kranca do kranca kartki i czemus robila jeszcze wieksze wrazenie. nie, nie, nie...nie marudze, to magiczne miejsce, niesamowite, z kazda minuta wywolujace jeszcze wiekszy zachwyt. jesli zobaczysz angkor, juz nic nie zrobi na tobie wrazenia. cos w tym jest! tego sie nie da porownac...i do tego dzungla...postarajmy sie zapomniec o tysiacach schodzacych sie japonczykow ( wybudowali autostrade z lotniska do siem riep zeby wyskok na weekend z tokyo przebiegal sprawniej). nie wiem co zrobilo wieksze wrazenie wschod, czy podziwiany kilka godzin pozniej zachod slonca. jedno jest pewne warto bylo, nawet jezeli bilet kosztowal cos kolo 60$, gdybysmy mialy wiecej czasu pewnie zdecydowalybysmy sie na opcje 3-dniowa.
pomysl z rowerami okazal sie strzalem w dziesiatke, caly kompleks rozrzucony jest na ponad 20 km2 i niemozliwoscia jest przemierzanie dystansow pomiedzy poszczegolnymi swiatyniami pieszo. mozna oczywiscie jezdzic taksowka, ale rower jest i tanszy i przyjemniejsz.