bardzo mi sie tu podoba! nie wiem dlaczego tak zle sie mowi o sajgonie, ze niby burdel i chaos itd. rzeczywiscie panuje tu lekki nielad, mieszaja sie smaki, zapachy i style architektoniczne, ale to miasto ma urok i mysle, ze cos do zaoferowania.
problemy zaczely sie przy szukaniu hotelu, ale za ktoryms razem drzwi sie otworzyly i okazalo sie ze room jest, i w dodatku znosny,a do tego wolny i niedrogi.
Hitem kulinarnym okazaly sie slimaki, ktore staly sie podstawa naszego menu na kilka kolejnych dni, zapiekane, smazone lub poprostu gotowane w najdziwniejszych sosach, pale lizac.... na sniadanie, obiad i kolacje, a w tle piosenka amerykanskich chlopcow wracajacych z wojny w wietnamie..."Those Were The Days My Friends"- ta piosenka stala sie przeklenstwem ludzi z ktorymi przyszlo mi od tego czasu podrozowac- nachodzi mnie w najmniej odpowiednich momentach i nie chce zostawic w spokoju, a spiew nie zalicza sie do moich nie/licznych talentow. do tej i innych pirackich nagran przechadzali sie ulicami miasta duzi ,biali chlopcy, ktorzy kiedys opuscili ten kraj wywozac ze soba male, skosne zony. teraz przyjezdzaja na wakacje i pokazuja swoim amerykanskim dzieciom ich inne korzenie.
narodowy instytut masazu slepcow!!! kiedy jest sie pozbawionym jednego zmyslu, podobno rozwija sie inny. nie wiem czy istnieja szczegolne powiazania miedzy utrata wzroku a zmyslem dotyku, ale wietnamczycy zalozyli ww instytut i chwala im za to, bo maja rewelacyjnych fachowcow. co prawda ambietne mierne, personel przeziebiony, ale dla kregoslupa, po kilku tygodniach dzwigania plecaka to istny raj!
dzis ostatni wieczor, trzeba zrobic zakupy! w licznych sklepikach z pamiatkami mozna bez wiekszego problemu zaopatrzyc sie w mniej i bardziej uzyteczne drobiazgi. ja zachwycilam sie wyrobami z laki, pieknymi i bardzo oryginalnymi i w dodatku , jak to juz w wietnamie, za smieszne pieniacze!